Ponieważ tekst o rodzicielstwie wzbudził kontrowersje i przez niektórych został źle zrozumiany, postanowiłam napisać coś na kształt sprostowania . Otóż tekst jest o tym jakie błędy popełnia przeciętna matka, chcąca wprowadzić nawet najbardziej wspaniałe metody, szkoły sposoby myślenia etc. Pewnie nie każda. Ja znam wiele mam które mimo najszczerszych chęci na początku drogi traciły panowanie nad sobą. Nie opisuję w nim jak to zastosowałam NVC ale raczej jak właśnie tego nie zrobiłam. Oczywiście można zauważyć elementy, moje próby ale generalnie tekst jest nie o "know-how" ale o swoistym "know-how-not". Dodam tylko, iż wydawało mi się, że nuta ironii i sarkazmu z mojego niedołęstwa w tym temacie da się wyczuć bez większego problemu. Okazało się, iż niektórym tekst ten wydał się na wskroś poważny. To co jest poważne to fakt, że ja matka, po każdym takim nieudolnym czym-kolwiek jestem do granic doprowadzona jeśli chodzi o poczucie wyrządzonej krzywdy dziecku, własnej miernoty intelektualnej i emocjonalnej i paru innych.
Od pewnego czasu zastanawiałam się czemu na wielu blogach jest tak wspaniale i cukierkowo, czemu mamy opisują tylko same sukcesy swoje i swoich dzieci. Teraz myślę, że po części wiem. (Oczywiście może się zdarzyć, że niektóre po prostu chcą opisać same dobre strony swojego macierzyństwa aby je afirmować, część z nich być może naprawdę niema za wiele słabych chwil). Kiedy pisze się o negatywnych momentach choćby z przymrużeniem oka, choćby bijąc się w pierś, choćby ze świadomością, można spotkać się z dobiciem człowieka do dna. Można usłyszeć szereg nieproszonych porad, szereg napomnień i krytyk, wreszcie szereg przemocowych wyzwisk. Ja dostałam może niedużo ale jednak 2 czy 3 opinie z dna, do tego stopnia, że postanowiłam akceptować komentarze przed zamieszczeniem. Było mi zwyczajnie przykro, głównie dlatego że moje słowa zostały przekręcone a agresja drugiej strony była dosadna, do tego wynikał z nich całkowity brak zrozumienia tematu. Dziękuję przy okazji za ciepłe słowa i konstruktywne rozmowy wielu, wielu z was.
A więc ;).
Opisałam jak oczywiście niepotrzebnie najpierw serwuję dziecku bajkę po to żeby przerwać mu ją w najfajniejszym momencie bo akurat skończyłam przyrządzać posiłek. Logiczne przecież jest, że dziecko w takiej sytuacji w ogóle "nie czai" dlaczego ma zaprzestać oglądanie bajki bo matka sobie wymyśliła jakieś jajecznice i do tego chce zgody i świętego spokoju. A jednak wtedy o tym nie pomyślałam opisując to "natrząsam" się z samej siebie jednocześnie wyciągając na światło dzienne to co wielu mamom się przydarza. Czyli życie według planu rodzica.
Następnie opisałam ten swój plan i to jak zanadto poniosła mnie wyobraźnia (wydawało mi się że wystarczająco groteskowo opisałam swoje wyobrażenia o śniadaniu z dzieckiem aby jasno zakomunikować jak nierealne jest to marzenie i jednocześnie eskalujące frustracje.
Moja próba empatii była by super gdyby była empatią a nie moją strategia na osiągniecie celu jakim było podporządkowanie sobie dziecka. Zwyczajnie chciałam ją przekonać, żeby wpisała się w mój obrazek poranka. Znowu wydawało mi się że wystarczająco opisałam, iż jest to mało wzbogacające. Widać nie.
Moje dziecko dało mi lekcje tego jak nie przekraczać jej granic, jak widzieć nie tylko swoje potrzeby i jak w końcu wyluzować.
Całość postu opisuje koszmar, opisuje niedogadanie się , nieusłyszenie, frustrację i wszystko w białych początkowo rękawiczkach. Opisałam to po to, żeby innym mamom pokazać, że tak się zdarza, że jeśli nie będziemy uważne na uczucia dziecka to tak się będzie zdarzać częściej.
Na koniec napisałam, że moje dziecko dało mi empatię i jest bardziej empatyczne właśnie dlatego że zdanie wcześniej wcale empatią nie jest. Jest próbą ale jednocześnie chęcią pouczenia dziecka. Co więcej TO zdanie Ritusi mnie dobiło, bo pokazało że moje dziecko chce mnie wesprzeć kiedy ja jej totalnie nie wspieram. Poczułam, że to powiedziało wszystko dlatego z tego uczyniłam klamrę. Dla mnie jeżeli dziecko wchodzi w role pocieszyciela to coś (przynajmniej w tej chwili) stoi na głowie. Ja w tej scenie pokazałam dziecku, że ma sobie poradzić samo z frustracją, złością, smutkiem więc ono na chwilę stało sie nad odpowiedzialne. Owszem moje dziecko ma duże pokłady empatii i cieszy mnie to, ale kiedy uruchamiają się w takiej chwili jest to moment na stop klatkę. A wy jakbyście zakończyli taką nerwową sytuację którą sami wywołaliście? Wzięlibyście za nią odpowiedzialność czy obarczyli nią dziecko? Ciekawa jestem waszych sposobów.
Na zakończenie dodam, iż ja osoba w wieku 30+, byłam wychowywana oczywiście według zasady kija i marchewki. Co do kija wielu z nas/was ma już przekonanie, że nie warto. Co do marchewki wielu uważa, że bez tego "kóń nie ujedzie". Otóż jednak i to znacznie szybciej i weselej. My pokolenie lat 70 i 80 tych wiemy jak trudno jest być rodzicem kiedy ma się background marchewkowo-kijowy. Ja doświadczyłam tego choćby na przykładzie tego bloga. Mimo, iż mam przepracowane warunkowanie zewnętrzne, mimo iż wiem, że pisze tak na prawdę dla siebie, kiedy dostałam te bezzasadne kilka negatywów poczułam lekkie zejście powietrza. Odechciało mi się. Poczułam przymus nagrody , poczułam że chcę klepnięcia na ramieniu. Za każdym razem kiedy ktoś mnie chwali, a ja nie mogę powstrzymać poczucia dumy czuję sprzeciw wobec nagród. No bo dlaczego niby mam mieć to poczucie wtedy gdy ktoś mnie chwali, a nie wtedy gdy ja widzę, że coś wyszło tak a tak. I to poczucie dumy, tak sztucznie nadmuchane poprzez rodzicielskie powtarzanie " możesz być z siebie dumna", "jestem z ciebie dumny". Teraz gdy na to patrzę widzę, że sytuacje w których to słyszałam były bez znaczenia i raczej żenowały niż dawały gratyfikację. Nagroda zawsze jest zapowiedzią kary gdy nie postąpi się tak jak w chwili nagrodzonej. Zawsze jest brakiem szacunku (najczęściej nie uświadomionym ale zawsze odczutym przez dziecko) dla dziecka , zawsze uzależnia i uniemożliwia dziecku bycie zadowolonym z dokonanej czynności. Zamiast tego dziecko jest zadowolone z nagrody. Następnym razem nie zrobi czegoś lepiej aby być z siebie zadowolonym ale żeby dostać przysłowiową marchewkę. Czy zawsze? Oczywiście że nie, jednak coraz bardziej w świadomości ma sterowanie poprzez aprobatę innych a nie własną. Nie wiem jak wy ale ja wolę tego mojemu dziecku oszczędzić.
p.s. oczywiście temat nagród i kar jest bardzo szeroki nie ma co myśleć że wyczerpałam to co o tym sadzę w tych kilku zdaniach. Zainteresowanych odsyłam do bloga Moniki o nvc (w zakładkach obok)
Hej, fajnie napisałaś o karach i nagrodach, całkowicie się z tym zgadzam ;) a też w dorosłym życiu mam problem z własnym bagażem wychowania metodą kija i marchewki. Naprawdę ciężko funkcjonować jako dorosła osoba, gdy wiecznie potrzeba akceptacji z zewnątrz.
OdpowiedzUsuńA u mnie na blogu przeważają pozytywy, bo tak sobie założyłam. I tak jestem depresyjna, i tak często coś mnie dołuje, więc tam chcę pisać po to, żeby się ładować pozytywnie.
Buziak!
Hej kochana ja wiem że część mam tak potrzebuje ale z tego co słyszałam to część robi to dlatego j/w . ;) Ja jestem z tego gatunku co musi powiedzieć jak jest źle żeby było dobrze ;)buziaki
OdpowiedzUsuń