Będzie to opowieść o chwilach ulotnych, trudach samotnego macierzyństwa, przyjaźniach, frustracjach, miłościach, negatywnych emocjach, marzeniach, codziennych refleksjach , podróżach i wszystkim co warte opowiedzenia. Będzie czasem wesoło i niepoważnie a czasem smutno i nostalgicznie. Indżoj :)

wtorek, 25 czerwca 2013

Post do posta o rodzicielstwie bez przemocy

Ponieważ tekst o rodzicielstwie wzbudził kontrowersje i przez niektórych został źle zrozumiany, postanowiłam napisać coś na kształt sprostowania . Otóż tekst jest o tym jakie błędy popełnia przeciętna matka, chcąca wprowadzić nawet najbardziej wspaniałe metody, szkoły sposoby myślenia etc. Pewnie nie każda. Ja znam wiele mam które mimo najszczerszych chęci na początku drogi traciły panowanie nad sobą. Nie opisuję w nim jak to zastosowałam NVC ale raczej jak właśnie tego nie zrobiłam. Oczywiście można zauważyć elementy, moje próby ale generalnie tekst jest nie o "know-how" ale o swoistym "know-how-not". Dodam tylko, iż wydawało mi się, że nuta ironii i sarkazmu z mojego niedołęstwa w tym temacie da się wyczuć bez większego problemu. Okazało się, iż niektórym tekst ten wydał się na wskroś poważny. To co jest poważne to fakt, że ja matka, po każdym takim nieudolnym czym-kolwiek jestem do granic doprowadzona jeśli chodzi o poczucie wyrządzonej krzywdy dziecku, własnej miernoty intelektualnej i emocjonalnej i paru innych.
Od pewnego czasu zastanawiałam się czemu na wielu blogach jest tak wspaniale i cukierkowo,  czemu mamy opisują tylko same sukcesy swoje i swoich dzieci. Teraz myślę, że po części wiem. (Oczywiście może się zdarzyć, że niektóre po prostu chcą opisać same dobre strony swojego macierzyństwa aby je afirmować, część z nich być może naprawdę niema za wiele słabych chwil). Kiedy pisze się o negatywnych momentach choćby z przymrużeniem oka, choćby bijąc się w pierś, choćby ze świadomością, można spotkać się z dobiciem człowieka do dna. Można usłyszeć szereg nieproszonych porad, szereg napomnień i krytyk, wreszcie szereg przemocowych wyzwisk. Ja dostałam może niedużo ale jednak 2 czy 3 opinie z dna, do tego stopnia, że postanowiłam akceptować komentarze przed zamieszczeniem. Było mi zwyczajnie przykro, głównie dlatego że moje słowa zostały przekręcone a agresja drugiej strony była dosadna, do tego wynikał z nich całkowity brak zrozumienia tematu. Dziękuję przy okazji za ciepłe słowa i konstruktywne rozmowy wielu, wielu z was.
A więc ;).
Opisałam jak oczywiście niepotrzebnie najpierw serwuję dziecku bajkę po to żeby przerwać mu ją w najfajniejszym momencie bo akurat skończyłam przyrządzać posiłek. Logiczne przecież jest, że dziecko w takiej sytuacji w ogóle "nie czai" dlaczego ma zaprzestać oglądanie bajki bo matka sobie wymyśliła jakieś jajecznice i do tego chce zgody i świętego spokoju. A jednak wtedy o tym  nie pomyślałam opisując to "natrząsam" się z samej siebie jednocześnie wyciągając na światło dzienne to co wielu mamom się przydarza. Czyli życie według planu rodzica. 
Następnie opisałam ten swój plan i to jak zanadto poniosła mnie wyobraźnia (wydawało mi się że wystarczająco groteskowo opisałam swoje wyobrażenia o śniadaniu z dzieckiem aby jasno zakomunikować jak nierealne jest to marzenie i jednocześnie eskalujące frustracje. 
Moja próba empatii była by super gdyby była empatią a nie moją strategia na osiągniecie celu jakim było podporządkowanie sobie dziecka. Zwyczajnie chciałam ją przekonać, żeby wpisała się w mój obrazek poranka. Znowu wydawało mi się że wystarczająco opisałam, iż jest to mało wzbogacające. Widać nie. 
Moje dziecko dało mi lekcje tego jak nie przekraczać jej granic, jak widzieć nie tylko swoje potrzeby i jak w końcu wyluzować. 
Całość postu opisuje koszmar, opisuje niedogadanie się , nieusłyszenie, frustrację i wszystko w białych początkowo rękawiczkach. Opisałam to po to, żeby innym mamom pokazać, że tak się zdarza, że jeśli nie będziemy uważne na uczucia dziecka to tak się będzie zdarzać częściej.
Na koniec napisałam, że moje dziecko dało mi empatię i jest bardziej empatyczne właśnie dlatego że zdanie wcześniej wcale empatią nie jest. Jest próbą ale jednocześnie chęcią pouczenia dziecka. Co więcej TO zdanie Ritusi mnie dobiło, bo pokazało że moje dziecko chce mnie wesprzeć kiedy ja jej totalnie nie wspieram. Poczułam, że to powiedziało wszystko dlatego z tego uczyniłam klamrę. Dla mnie jeżeli dziecko wchodzi w role pocieszyciela to coś (przynajmniej w tej chwili) stoi na głowie. Ja w tej scenie pokazałam dziecku, że ma sobie poradzić samo z frustracją, złością, smutkiem więc ono na chwilę stało sie nad odpowiedzialne. Owszem moje dziecko ma duże pokłady empatii i cieszy mnie to, ale kiedy uruchamiają się w takiej chwili jest to moment na stop klatkę. A wy jakbyście zakończyli taką nerwową sytuację którą sami wywołaliście? Wzięlibyście za nią odpowiedzialność czy obarczyli nią dziecko? Ciekawa jestem waszych sposobów.

Na zakończenie dodam, iż ja osoba w wieku 30+, byłam wychowywana oczywiście według zasady kija  i marchewki. Co do kija wielu z nas/was ma już przekonanie, że nie warto. Co do marchewki wielu uważa, że bez tego "kóń nie ujedzie". Otóż jednak i to znacznie szybciej i weselej. My pokolenie lat 70 i 80 tych wiemy jak trudno jest być rodzicem kiedy ma się background marchewkowo-kijowy. Ja doświadczyłam tego choćby na przykładzie tego bloga. Mimo, iż mam przepracowane warunkowanie zewnętrzne, mimo iż wiem, że pisze tak na prawdę dla siebie, kiedy dostałam te bezzasadne kilka negatywów poczułam lekkie zejście  powietrza. Odechciało mi się. Poczułam przymus nagrody , poczułam że chcę klepnięcia na ramieniu. Za każdym razem kiedy ktoś mnie chwali, a ja nie mogę powstrzymać poczucia dumy czuję sprzeciw wobec nagród. No bo dlaczego niby mam mieć to poczucie wtedy gdy ktoś mnie chwali, a nie wtedy gdy ja widzę, że coś wyszło tak a tak. I to poczucie dumy, tak sztucznie nadmuchane poprzez rodzicielskie powtarzanie " możesz być z siebie dumna", "jestem z ciebie dumny". Teraz gdy na to patrzę widzę, że sytuacje w których to słyszałam były bez znaczenia i raczej żenowały niż dawały gratyfikację. Nagroda zawsze jest zapowiedzią kary gdy nie postąpi się tak jak w chwili nagrodzonej. Zawsze jest brakiem szacunku (najczęściej nie uświadomionym ale zawsze odczutym przez dziecko) dla dziecka , zawsze uzależnia i uniemożliwia dziecku bycie zadowolonym z dokonanej czynności. Zamiast tego dziecko jest zadowolone z nagrody. Następnym razem nie zrobi czegoś lepiej aby być  z siebie zadowolonym ale żeby dostać przysłowiową marchewkę. Czy zawsze? Oczywiście że nie, jednak coraz bardziej w świadomości ma sterowanie poprzez aprobatę innych a nie własną. Nie wiem jak wy ale ja wolę tego mojemu dziecku oszczędzić.

p.s. oczywiście temat nagród i kar jest bardzo szeroki nie ma co myśleć że wyczerpałam to co o tym sadzę w tych kilku zdaniach. Zainteresowanych odsyłam do bloga Moniki o nvc (w zakładkach obok)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Let's try from the beginning-part 4


"-No wiem i do tego taka trochę przyklapnięta,  nie postarałem się, ale to dlatego, że dałem się  ponieść chwili i potrzebie serca- powiedział M. skrywając skrzętnie swoje zaskoczenie moją reakcją. -Poza tym frezji nie mieli -dodał, subtelnie zaznaczając z uśmiechem, iż pamięta co lubię. Niby nic, taki zwykły, wydawało by się nieudany gest, a jednak można go przekuć w sukces. Można sprawić, że nielubiana przeze mnie róża, w dodatku rzeczywiście wyglądająca na wczorajszą, stanie się klamrą udanego wieczoru. M. zamówił taksówkę odwiózł mnie do moich przyjaciół, a sam wrócił do hotelu, pożegnaliśmy się przydługim pocałunkiem policzek w policzek. Na drugi dzień ta sama róża, którą miałam zamiar niewzruszenie wyrzucić do kosza, okazała się przepięknie rozkwitnąć. Powiecie, co za banał! Istotnie. Jednak takie drobne znaki dla spragnionego bliskości serca, są niczym krople drążące skałę. Odganiałam je za każdym razem spiesznie, niczym muchy ale jednak jakaś ich część sukcesywnie się do mnie przedzierała, tworząc zlepek niezapomnianych kawałków układanki. Dla postronnego obserwatora mogliśmy się wydawać dość osobliwą parą. On adorujący, ale co jakiś czas wskakujący w rolę niewzruszonego, patrzący na nią z podziwem i wiecznym szelmowskim uśmiechem, Ona uważnie konstatująca jego przechwałki, trzymająca się na wodzy. Oboje przyciągani sobą i jednocześnie ceniący przestrzeń jaka pozostała miedzy nimi.Udający przed sobą dystans którego już dawno zdawało się nie być...
Moi przyjaciele widząc jak się miotam stwierdzili " tylko się nie zakochaj i głupot nierób". W głowie jednak już były same głupoty, choć jeszcze nie do końca uświadomione. Na szczęście z zakochaniem tak szybko nie poszło...
W między czasie okazało się że mój współpracownik, zazdrosny o względy szefa, pod moją nieobecność poprzestawiał umówione transporty maszyn, tworząc dość spore zamieszanie i próbując zwalić winę na mnie. Miał wielką nadzieję, że będzie w stanie się wyślizgać z odpowiedzialności, a przecież wiadomo nowy pracownik jeszcze nie wie co i jak więc najłatwiej jego obciążyć. Ponieważ bardzo nie lubię jak się próbuje ze mnie zrobić kozła ofiarnego i manipuluje za moimi plecami, odebrałam to jako rzucenie rękawicy. Sławek nie był jednak na bieżąco jeśli chodzi o nić porozumienia jaka się między mną a Szefem wytworzyła. Oczywiście wiedział, że mu się podobam, widział spojrzenia, ale ponieważ on sam zaczął luźno rozmawiać z M. po roku znajomości pewnie myślał, że u mnie będzie podobnie. Więc kiedy Szef zapytał jak to jest z tą sytuacją, ja wszystko wyjaśniłam zgodnie z prawdą lekko doprawiając słowami 
-Wydaje mi się że Sławek mnie nielubi, czy on ma jakieś powiązania z firmą transportową? Mówił, że nie da się na tym zaoszczędzić, a od kiedy ja się tym zajmuję udało się być 2 tysiące do przodu.-powiedziałam z naiwna, niby zatroskaną minką. No cóż jeżeli trzeba każda delikatna kobieta potrafi w równie delikatny sposób zmienić się w żmiję. Fruwaj jak motyl atakuj jak szerszeń. Dorzucona dygresja sprawiła że M. postanowił się temu przyjrzeć jednocześnie biorąc Sławka pod lupę. A mój współpracownik miał bardzo wiele do ukrycia. Jeśli chodzi o wspomniane żmije był on najmniej zjadliwą z możliwych.
Kiedy już M. wyjeżdżał z Wrocławia, powiedział mi puszczając oko
-Wiesz ciesze się że powiedziałaś mi o tej sprawie ze Sławkiem, dobrze że jest ktoś na kogo mogę w tej firmie liczyć, zatrudnienie Ciebie było jednym z lepszych wyborów...

środa, 27 marca 2013

rodzicielstwo- z przemocą czy bez?

Kiedyś sadzałam swoje dziecko na karne krzesełko, liczyłam do dziesięciu i egzekwowałam kary. Od jakiegoś roku jestem gorącym zwolennikiem tak zwanego "Porozumienia bez przemocy" (NVC). Początki były trudne. Madzia od której dowiedziałam się o takim sposobie komunikacji może zaświadczyć, iż moje reakcje na innowacyjne rozwiązania były wręcz agresywne. Miałam poczucie że wymyślili to ludzie niemający nic wspólnego z rzeczywistością, a już tym bardziej z rzeczywistością samotnej matki. W dużym skrócie jest to podejście pełne empatii do każdego zachowania dziecka, zgoda na wszelkie emocje również te negatywne, towarzyszenie przy nich oraz szanowanie i respektowanie potrzeb dziecka ale i swoich. (znawców nvc przepraszam jeśli coś przekręciłam ale sama jeszcze raczkuję w tym temacie) Mimo wszystko czytałam artykuły i komentowałam oburzona wiele postów. Kropla drążyła skałę i sama nawet nie wiem kiedy ( bardzo szybko) zobaczyłam logiczną spójność oraz emocjonalną zasadność Pbp. Tak więc z lepszym lub gorszym skutkiem prowadzę swoje dziecię według nvc. Dziś opiszę ten gorszy skutek.
Jest niedzielny poranek. Jesteśmy jak zwykle same w domu ( mieszkamy same), wstałyśmy w dobrych humorach, chwilę się poprzytulałyśmy,Rita poprosiła o włączenie bajki
-Ok zaraz włączę a ile chcesz oglądać? tylko nie więcej niż 5
-Toooo siedem-powiedziała z uśmieszkiem próbując swego uroku
-Rituś siedem to więcej niż pięć a ma być mniej
-To dobla to cztely
-Ok.Zanim włączę powiedz mi tylko co byś zjadła na śniadanko? Ja mam ochotę na jajecznicę z cukinią i szyneczką a Ty? Jak będziesz oglądać zrobię szybko śniadanko i później razem zjemy
-tak jajecnica z cukinią!
Zabrałam się do przyrządzenia śniadania, wszystko przemyślałam i przygotowałam tak aby na pewno zjeść spokojnie ciepłą jajecznicę z podpieczonymi tostami i gorącą kawką. Krojąc w drobne kawałeczki szyneczkę ubierałam w falbanki wizję spokojnego śniadania z uśmiechniętym dzieckiem jedzącym wszystko ze smakiem. Oczyma wyobraźni widziałam siebie -zrelaksowana, czerpiącą radość z ulotnej chwili, z filiżanką ogrzewającego dłonie napoju. Pokroiłam cebulkę, cukinie, pieczarki, wymieszałam jajka w kubeczku z przyprawami. Przed wlaniem jajek poszłam do pokoju aby powiedzieć, że już wszystko prawie gotowe i że chcę żeby umyła rączki bo siadamy.
-Nieee teraz oglądam!! -moje przez dłuższą chwilę ignorowane dziecko chciało być zauważone a ja dalej swoje
-Wiem kochanie ale mówiłam Ci że jak tylko zrobię śniadanie to przerwiesz oglądanie na chwilkę i po śniadanku sobie dokończysz
-Ale ja chcę teraz!!
Słysząc skwierczące, zaraz przypalające się pieczarki z cebulką i pamiętając o konieczności empatii- chciałaś jeszcze pooglądać, nie wiedziałaś, że tak szybko będziemy siadać do śniadanka? Podoba ci się ta bajka i chciałaś żebym to wiedziała?
Rita z buzią w podkówkę i prawie łezkami w oczach-mh
-Czy jeśli będziesz miała jeszcze minutkę to będzie ok ?
-Tak-odparła Rita wyraźnie zadowolona
Pobiegłam do przypalającego się śniadania ratując je w ostatniej chwili, chwaląc siebie w duchu za bycie rozumiejącym potrzeby mojego dziecka rodzicem. Dolałam sobie gorącego mleka do kawy a Ritusi ciepłej wody do soku, dodałam jajka na patelnie i położyłam serek na kanapeczki ułożone na ulubionym talerzyku mojego dziecka.
-Rita minuta minęła choć myć rączki - zawołałam
...I od początku
-Ale jeszcze chwilę!!
- ustaliłyśmy że za minutę, jest "za minutę"- chcę żebyś umyła rączki i usiadła ze mną do śniadania
- Ale ja nie lubie śniadania!!!!
-Przed chwilą się cieszyłaś że zjesz jajecznicę z cukinią, przecież lubisz to danie
-Tak ale nie dzisiaj!
Poczułam jak trafia mnie szlak, powiedziałam jednak- Idę wyłożyć jajecznice na talerze ponieważ już ją zrobiłam chciałabym żebyś w tym czasie poszła do łazienki umyć ręce.
Wyłożyłam na przystrojone sałatką i ogórkami piękne talerze jajecznicę gotową do jedzenia. Poszłam i wzięłam na ręce trochę protestującą Ritę, z coraz trudniej skrywaną irytacją zaczęłam tłumaczyć
-Wiesz bardzo mam ochotę już zjeść śniadanie cieszyłam się że spędzimy chwilę razem i będzie miło, zrobiłam to co obie lubimy, nie zjem tego sama jeśli tego nie zjesz będę musiała to wyrzucić a wiesz, że nie jest to w porządku.  Jeżeli mówisz że chcesz coś zjeść to przynajmniej to spróbuj, chciałam Ci sprawić przyjemność robiąc właśnie to na śniadanie.
Kiedy weszłam z powrotem do kuchni jajecznica oczywiście już niebyła gorąca, ani moja kawa również co dodatkowo mnie zirytowało.
-Mamo pobaw ze mną!!
Matko zaraz ją zatłukę czy mówię nie po polsku, że teraz chce zjeść, rzesz jasna cholera!!!?- Koteczku bardzo chętnie się z Tobą pobawię po śniadaniu teraz chce zjeść-słowa koteczku użyłam jak się okazuje w nieodpowiednim momencie gdyż moje dziecko jak na komendę zaczęło chodzić na czworakach miałcząc i mówiąc-jestem kotem, jestem kotem!
-Rita! no przecież zobacz przed chwilą umyłyśmy ręce, a Ty chodzisz nimi teraz po podłodze, musimy umyć je jeszcze raz i jajecznica już zupełnie ostygnie
-nie chce jajecznicy!
Na te słowa poczułam jak zalewa mnie fala wściekłości a przez głowę przewalały się typowe dla takiej sytuacji myśli-zapalniki "co za niewdzięczny bachor" etc
Wzięłam małą na ręce, postawiłam na stołku w kuchni i umyłam dość oschle jej rączki bez słowa zaciskając swoje usta ze złości.
-Teraz siadaj i spróbuj, chociaż i tak już jest pewnie zimna przez twoje grymasy- powiedziałam spokojnie ale przez zaciśnięte zęby.
-Ale ja chcę jeść w pokoju przed telewizorem
Już nie dając rady się powstrzymać myśląc, że zaraz dokonam rękoczynu na swoim ukochanym dziecku, drąc się już w niebo głosy -Proszę bardzo idź sobie jedz gdzie chcesz, ale masz to zjeść chodź byś siedziała do wieczora, dość mam twojego przekomarzania się, mogło być tak miło po co to psujesz!!?- zaniosłam jej talerz do pokoju podczas kiedy Rita przerażona, gotowa zrobić wszystko co jej powiem mówiła cichutko - Nie wiem.
Wróciłam po małą, zaprowadziłam gniewnie do pokoju ciągnąc mocno za rączkę, sadzając nerwowo i równie mocno na foteliku mówiąc- Boże jaka jestem wściekła, przegięłaś, nie chce słyszeć stąd ani słowa, słyszysz!!!?
Usiadłam w kuchni. Jajecznica była zimna, kawa również, tosty wyschłe i zimne. Wściekłość buzowała we mnie coraz mocniej. W końcu zaczęły płynąć mi łzy. Do jasnej cholery chciałam zjeść tylko spokojnie śniadanie, taka prosta trywialna czynność, taka potrzebna codzienna czynność. Tak potrzebowałam spokojnego poranka, radosnego, z moim dzieckiem ciesząc się z jej obecności, afirmując pozytywnie swoje trudne macierzyństwo! A tu znowu zong. Znowu okazało się że jedyne co mi pozostało to pogodzić się z zimną jajecznicą!!! Oczywiście mogłam pozwolić dziecku na to co miało ochotę robić i sama zjeść spokojnie śniadanie jej dając później, mogłam przytulić ją i pozwolić poudawać kotka, mogłam cieszyć się również z tamtych chwil ale było już za późno. Nie wkurza mnie każda zimna jajecznica, czy każda sytuacja wymykająca się spod kontroli, ale pewnie każdy rodzić przyzna, że są takie sytuacje które po prostu potrzebujemy, żeby były tak jak chcemy. Jasne, że mi głupio, jak mogłam tak się wydrzeć na swoje dziecko, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że było to raczej efektem opanowania sie niż puszczenia wodzy gniewu. Płacząc podgrzałam swoją jajecznicę, włożyłam kawę do mikrofali. Zjadłam odgrzewane śniadanie uspokoiwszy się nieco. Weszłam do pokoju gdzie cichutko popłakując bez łez Rita kończyła swoje śniadanie.
-Chciałabym z Tobą porozmawiać, masz ochotę mnie wysłuchać?-zapytałam
-Tak- powiedziała Ritka ocierając nieistniejącą łzę rękawem
-Przykro mi z powodu tej sytuacji-Rita zaczęła płakać-Tobie też jest przykro?
-mhy
-nie lubisz kiedy tak krzyczę i szarpię Cię za rączkę prawda?
-Nie-odparła płacząc
- Ja też nie lubię tak robić, przepraszam że tak się zachowałam, to nie było w porządku.-przytulałyśmy się przez chwilę płacząc obie
-Wiesz chce Ci powiedzieć że kiedy tak sie ze mną przekomarzasz zupełnie nie wiem co robić, kiedy następnym razem będę Cię o coś prosiła i mówiła że to ważne zrób to dobrze, czasem trudno jest coś wyjaśnić od razu wiesz? Ja postaram się bardziej słyszeć że czegoś niechcesz i rozumieć czego potrzebujesz. I jak smakowała Ci ta jajecznica
-Nie, była zimna
-Widzisz zależało mi na tym żebyśmy zjadły ciepłą wtedy byłaby smaczna, ale mimo to nie powinnam na Ciebie tak krzyczeć. Przykro mi że to zrobiłam.
-Już dobrze mamusiu- powiedziało moje empatyczne bardziej niż ja dziecko gładząc mnie po ramieniu....

Let's try from the beginning -part 3


Na szkolenie we Wrocławiu sama go namówiłam. Zaczął mówić o naszym oddziale, że musi tam jechać po nowym roku, że będzie tam kilka dni. W mojej głowie najpierw pojawiła się chęć spotkania moich przyjaciół Żabki, Adiego i Wiśni którzy tam mieszkali. Zaraz jednak pojawił się również jakiś przebłysk, który śpiesznie zignorowałam. Była to myśl że fajnie by było spędzić z M. trochę czasu. Oczywiście nie chciałam się do tego przyznać wolałam sama dla siebie zachować rolę niewzruszonej, dobrej kumpeli. Tak więc pozostała zwykła chęć imprezy z przyjaciółmi na koszt firmy i drobna manipulacja jak przekonać do tego szefa. Jak się okazało chyba obydwoje graliśmy do tej samej bramki bo długo przekonywać nie musiałam. Rzuciłam tylko nonszalancko, że fajnie by było zobaczyć odział i może bym się czegoś nauczyła od Joli która była wersją mnie we wrocławskim oddziale. M. zrobił minę jakby się zastanawiał jak to wykombinować i jak jeszcze wyjść przy tym (całkiem przypadkiem) na dobrego i uczynnego szefa. Parę dni później spotkaliśmy się we Wrocławiu. M. eskortował mnie telefonicznie na dworzec i spędził ze mną ze dwie godziny w trakcie podróży. (Teraz wydaje mi się to dość głupie, że rozmawiając po kilka godzin dziennie z szefem, żartując z nim i co więcej ciesząc się na te rozmowy nie zauważyłam jak jest to bezsensowne i niebezpieczne.) Był zdziwiony, że nie chciałam zatrzymać się w hotelu ( tym samym co on) i wybrałam zamiast tego nocleg u przyjaciół. Poprosił mnie więc abyśmy zjedli wspólnie śniadanie i później razem pojechali do firmy. Zdaje się, że już wtedy miałam poczucie, że mi wiele wolno gdyż spóźniłam się godzinę  wprawiając M. w irytację, który postanowił dać mi nauczkę zostawiając tylko kawę i sałatkę owocową. Wprawił tym w irytację z kolei mnie, gdyż bez śniadania nie daję rady się obudzić ani zacząć dnia. Tak więc oboje zirytowani ale bardzo uprzejmi i uśmiechający się do siebie dotarliśmy do firmy. Szef oprowadził mnie po firmie przedstawił wszystkim. Wydaje się, że wiele osób było zdziwionych poznawaniem szeregowego pracownika i robieniem niemal zebrania na jego cześć. Oczywiście miałam się czuć ważna. Uważałam jednak, że było to deczko nierzeczywiste. Na koniec dorzucił od niechcenia " Jola pokaż tam Tuli wszystko co wiesz, no i bądź do jej dyspozycji gdyby już z Krakowa chciała od Ciebie jakiejś porady. Tu macie czekoladki na osłodę ( wręczył pudło z pralinkami z którego niebawem wyjął dwie: czerwone w kształcie serduszka). Idę zrobić sobie herbaty a wy co pijecie, Tula to co zwykle? Zalać wodą o temperaturze 80 stopni ?" Powiedział z uśmieszkiem. Kolor mojej twarzy przypuszczalnie zrobił się pąsowy. Pół zdania i już wszyscy wiedzą, że nie mamy jedynie służbowych relacji! Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować czując się winna mimo, iż przecież nic niestosownego mnie z M. nie łączyło. 
Dzień upłynął bezpłciowo. Trzeba jednak przyznać, iż M. dokładał wszelkich starań aby okrasić nieco atmosferę, chodząc nad wyraz szybko po przymusowo wspólnym pokoju, mając zdenerwowany wyraz twarzy i przy każdym wynikającym problemie dając szybkie, zdecydowane rozwiązania. Na koniec powiadomił, iż idziemy wszyscy coś zjeść. Na co „wszyscy” w ostatniej chwili się wymigali, widząc jak my odjeżdżamy gdzieś razem.
„- Dobry pomysł z tym jedzeniem, trochę zgłodniałam-odparłam z zachęcającą aprobatą
- A to dobrze bo cały dzień chomikowałem specjalnie dla Ciebie- wyciągnął z kieszeni dwa poranne serduszka czekoladowe
- Och to dla mnie odłożyłeś? nie zorientowałabym się –odparłam puszczając dla niego oczko
- Ok. zabieram Cię do mojej ulubionej knajpy we Wrocławiu mam nadzieję że Ci się spodoba i że nikt na Ciebie nie czeka z kolacją
- Zaufam więc Twojemu gustowi a co to za muzyka? Musze Ci przyznać że pod tym względem masz również dobry gust- stwierdziłam z udawaną powagą” 
Zaczynało mnie męczyć to wzajemne słodzenie sobie ale widać było że M. uwielbiał grać rolę chwalonego , uwielbianego, stojącego z nosem do góry niczym pomnik na cokole. Więc pozwalałam mu sądzić, iż podziwiam go nieprzerwanie, a on zdawał się być tak zaabsorbowany wpatrywaniem się w swoje odbicie, iż zupełnie nie zauważał, mojego wielokrotnego sarkazmu.
Usiedliśmy na uroczej, romantycznej antresoli, wnętrze było ciepłe gustownie urządzone stylem nawiązujące do czasów XVII wieku. Ciężkie kotary owalne fotele, masywne stoły, dookoła unosiła się woń dobrze przyprawionego jedzenia, a włoska muzyka brzmiała w zaskakująco idealnym nagłośnieniu.
„ -Wybrałem tez to miejsce bo wiem jak lubisz dobrą, właściwie zaparzoną herbatę, tutaj dostaniesz taką jaką sobie zażyczysz mają chyba wszystkie rodzaje”
Miał rację. Mieli to co chciałam, a ja… no cóż zaczęłam wpadać we własne sidła. Miałam pewność, że moja zachwalająca go aparycja sprawi, że będziemy sobie tak flirtować niezobowiązująco w ostatecznym rozrachunku stając się super kumplami. Jednak kiedy tak go podkręcałam on coraz bardziej zaczął podkręcać mnie. Zaczęło się sprawdzać to co psychologowie piszą w poradnikach : jeżeli wyrażasz akceptacje, aprobatę i zachętę dla faceta on chce się dla Ciebie starać. Tyle że ja chyba nie byłam gotowa na to staranie. Cały czas próbowałam zachować dystans i po prostu dobrze się bawić bez przekraczania nieprzekraczalnych granic.
Wieczór upłynął przeuroczo, rozmawialiśmy o wszystkim, próbowaliśmy wzajemnych dań jakbyśmy byli niemal spokrewnieni. Opowiadał o swoich synach pokazywał ich zdjęcia, ja mówiłam o moich podróżach też pokazując w telefonie swoją Afrykę. Wraz z upływającym czasem odległość miedzy nami się zmniejszała tworząc trudną do zdefiniowania bliskość. W końcu okazało się, iż się zasiedzieliśmy: była 2-ga nocy ( siedzieliśmy od 17stej)i grzecznie poproszono nas o opuszczenie lokalu. Postanowiliśmy pójść jeszcze na drinka. Tak spędziliśmy czas do 4tej nad ranem, kiedy wyszliśmy z ostatniego miejsca M. podszedł do otwartej małej kwiaciarenki wyszedł z różą i wręczył mi ją mówiąc tylko z uśmieszkiem „to dla Ciebie”. Byłam zmieszana uznałam, że to za wiele. Powiedziałam więc tylko „  o jaka szkoda tym razem pudło nie lubię róż”...

środa, 2 stycznia 2013

Koniec świata


W prawdzie post ten powinien pojawić się w dzień po niedoszłym końcu świata , ale Święta były, ogólne lenistwo i mimo wielkich chęci jakoś komputer nie był tym do czego tęskniłam najbardziej w tym czasie.
No i nadal istniejemy, żaden Armagedon oczywiście nie nastąpił. Było wiadome, że nie nastąpi choćby dlatego, że za dużo osób trąbiło, że nastąpi, a jak wiadomo „Tylko Ojciec wie kiedy to będzie”. Nie ukrywam jednak, że moje nadzieje wiecznego depresanta zostały tym faktem ostatecznie zdeptane. W ramach pozytywnego nastrajania się na święta zrobiłam nawet listę czego mi będzie brakowało w razie gdyby przepowiednie majów się jednak sprawdziły. Musze przyznać, że nad kartką papieru siedziałam kilka dni(oczywiście nie bez przerwy ale jednak) J zanim pojawił się pierwszy punkt i już myślałam, iż umrę zanim wymyślę choć jedną, maleńką rzecz która była by lepsza niż koniec tego wszystkiego.
Oto do czego doszłam:(kolejność jest przypadkowa)
  1. Nie będę tęsknić za ważnymi dla mnie osobami gdyż jako, że to koniec świata więc szlak trafi nas wszystkich, także ich, a więc będą one ze mną w niebie więc żałować nie ma czego.
  2. Nie da się wiec tęsknić za wszelkimi przejawami czegokolwiek od tychże osób gdyż- patrz punkt pierwszy.
  3. Biorąc pod uwagę, iż nieładnie jest zadowalać się rzeczami, błahostkami, a już skrajnie puste jest tęsknić w wieczności do czegoś tak trywialnego jak nowe buty czy sukienka, więc za rzeczami również tęsknić nie będę.
  4. Na następny punkt można wziąć wizualne walory ziemskiej egzystencji, widoki, zachody i wschody, zmagania mrówek, rozpostarcia skrzydeł i inne tego typu romantyczne, obiektywnie urocze bzdety, jednak przy założeniu, iż po końcu wszystkiego idziemy do nieba to chyba niema czego żałować gdyż tam będzie 100 razy piękniej.
  5. Można by zacząć tęsknić za uczuciami ale znowu patrz punk 2 i 1
  6. Można by tęsknić za tym co koi nasze zmysły, za zapachami, smakami etc. Ale czy na pewno chciałabym zostać tutaj z powodu nawet najcudniejszego w ustach przysmaku, czy też za tym doznaniem łechczącym nozdrza delikatną nutą czegokolwiek? No nie. Dla takich rzeczy można się chwilę zasępić ale na pewno nie zrezygnować z końca świata.
W pewnym momencie tworzenia tej listy zorientowałam się (w swej jak widać niezmierzonej spostrzegawczości), iż tworzę raczej listę pod tytułem „ jak zmotywować niedoszłego samobójcę do rychlejszego skoku w przepaść” więc postanowiłam nie igrać dalej z kruchym losem i zabrałam się za listę po prostu obiektywnie fajnych spraw. 
1. To uczucie kiedy moja 3 letnia córka mówi coś w rodzaju „ właśnie powiedziałam coś ważnego" lub „mamo nie przesadzaj!” lub kiedy przytula się do mnie tak po prostu. Albo mówi "Kocham mamę".
2. Satysfakcja kiedy zrobi się coś czego się myślało, że się nie umie a wyszło całkiem fajnie.
3. Widok zapalonej choinki z różnymi kolorami światełek
4. Ludzie z którymi można się śmiać i którzy z jakiś powodów nadal nas lubią mimo, iż nas znają
5. Ludzie którzy nas nie znają a zapraszają na święta do swojej rodziny(ok. zaprasza znajoma członkini tej rodziny ale jednak ), w dodatku traktują podczas nich prawie jak krewnych.
6. Zaskakujący bardzo słoneczny poranek mimo, iż jest zima i wczoraj było szaroburo zwiastujące całą dekadę szaroburości.
7.Modlitwa podczas której odczuwa się dotyk Boga i jego obecność.
8. Chociaż kilkoro bliskich którym na prawdę na nas zależy bez względu na to co robimy i jak.
9. Przytulenie kogoś kochanego z wzajemnością (kochanego z wzajemnością.. chociaż jak ktoś odwzajemni przytulenie to też jest miłe ;)

Ok. pewnie dla niektórych ta lista może trwać w nieskończoność dla mnie jednak wymyślenie jej było nie lada wyzwaniem! Czuję że wykorzystałam całoroczny zapas pozytywnego myślenia, dlatego udam się na spoczynek i nowo-rocznie postanawiam więcej się śmiać- choćby na siłę, tańczyć przynajmniej 10 minut dziennie tak po prostu bez składu i ładu, codziennie znaleźć 5 rzeczy za które dzisiaj jestem wdzięczna Bogu..

sobota, 15 grudnia 2012

Let's try from the beginning- part 2

Naturalnie w firmie wszyscy mówią do siebie "na ty", nieważne szef nie szef. M był szefem. Na co dzień siedział w warszawie, tylko czasem odwiedzał podległe mu oddziały.

" Ooo a co Ty tak często w Krakowie ostatnio robisz? Jakieś kontrole u nas przeprowadzasz, mamy się obawiać? " Sarkazm w głosie mojego kierownika i porozumiewawcze spojrzenie na mnie, wyraźnie poirytowało stojącego w drzwiach M. " No chyba mamy nowego pracownika do przeszkolenia" -odparł. "Ach no tak oczywiście… Ale to ja przecież tu jestem mogę GO przeszkolić" zawtórował kierownik chichocząc. Pracownik oczywiście czuł się przy tej dyskusji bardzo komfortowo no ale czegóż wymagać od środowiska "maszyn budowlanych"... No, może przesadzam, pewnie wymagać można różnych rzeczy.. ale z pewnością wrażliwość na kobiecą delikatność oraz ogłada do nich należeć nie powinna.
"A właśnie, Tula jedziesz na szkolenie do Warszawy po świętach" -rzucił krótko M w moją stronę nie mogąc ukryć lekkiego uśmieszku i błysku w oku. Opinia o M była taka, że lubił ładne kobiety i dobre samochody. Tyle wiedziałam na początek. Z czasem zobaczyłam, że medal ma dwie strony. Z jednej jest uwielbienie do robiącego wrażenie, szarmanckiego, z klasą, dobrze zachowanego gościa po 40stce , z drugiej ściszające się głosy kiedy wchodzę do pokoju a rozmowa jest o nim, pogłoski o wyrzuceniu nie potrzebnych już osób z firmy, a no i jeszcze to ...Podczas firmowej wigilii jeden z serwisantów na lekkiej bani podszedł do mnie i powiedział "Ty sobie nie myśl, że tu wszyscy tacy mili, uważaj na każdego jak chcesz przeżyć. Na tego swojego szefunia najbardziej... ale w sumie to na wszystkich, huje i tyle, tylko czekają żeby Cię na jakąś minę wpakować i będziesz płacić i płakać..." i sobie poszedł. Poczułam się jak w Monty Pythonie. Serwisant miał głos trochę w stylu Toma Waitsa, albo portowego pijaczyny, pracował 17 lat w firmie i znany był ze swej gburowatości. Mimo tego poczułam, że ręce pocą mi się ze strachu, (oczywiście powodem mogła być również zbyt duża mieszanka leków na wszystko, ale głównym motorem tego zjawiska mimo wszystko mógł by strach). Była 12 w nocy, rozejrzałam się dookoła, pozostali przy stole sami serwisanci i handlowcy, jakieś 10 chłopa w wieku 45+, ostatnia dziewczyna właśnie zwijała się do domu. Gruboskórny chichot i żarty na poziomie średniowiecznej speluny nagle głośniej zaczynały rozbrzmiewać w moich uszach. Wstałam od stołu i zamówiłam taksówkę do domu. W drodze początkowo rozważałam zasłyszane informacje, żeby dojść do konkluzji, że to zwykły pijak, który pewnie nie może znieść czyjegoś sukcesu, że jak będę miała oczy otwarte szeroko to nic mi nie grozi, no i że może na innych powinnam uważać, ale w M mam przecież naturalnego sprzymierzeńca…Jako, że stało się już regułą że z M wysyłaliśmy sobie masę smsów i dzwoniliśmy po kilka razy dziennie, również tego wieczora wysłałam mu :„ Dziwni są Ci ludzie tutaj, szkoda że już wyjeżdżasz, chyba tylko od Ciebie mogę się nauczyć czegoś pożytecznego i potrzebnego w tej pracy..” Telefon zadzwonił od razu mimo późnej pory „ Mam nadzieje, że sobie ze mnie nie żartujesz? Bardzo miło słyszeć, że i Ty dobrze się przy mnie czujesz. Musze Ci powiedzieć, że dawno tak nie odpoczywałem przy zwykłej rozmowie, Często wręcz czuję jakiś żal jak musimy się rozłączyć…”Och, oczywiście nie byliśmy dziećmi, wiedzieliśmy, że te proste sformułowania są celowe i prowadza do wiadomego. Ale ja przynajmniej, bardzo lubiłam wierzyć, że nie prowadzą, że ważne jest tu i teraz, a to co warte odnotowania to przyjemne podekscytowanie, poczucie że po 2 latach katorgi psychicznej nagle jest ktoś z kim można tak po prostu miło bez problemów spędzić czas. M był współczujący, wysłuchiwał chętnie moich historii ze złamanym sercem w roli głównej, sam jeszcze chętniej i z właściwym sobie dramatyzmem opowiadał o właśnie zakończonym, równie burzliwym związku…Byliśmy jak dwoje dobrych kumpli, jakbyśmy się znali naprawdę długo, jakbyśmy się rozumieli.. Bawiliśmy się, śmialiśmy i płakaliśmy, upijaliśmy się do nieprzytomności spędzając całe noce w krakowskich klubach, mieliśmy ten szczególny rodzaj więzi. A przecież to jest silniejsze niż chemia jaką od początku czuliśmy...




czwartek, 13 grudnia 2012

Dziś nie podoba mi się..

Jak tu nie być przesądnym, no pytam się no jak!!?? Od samego początku wiedziałam!! Jeszcze zanim zerknęłam na kalendarz, jeszcze zanim bezwiednie podniosłam przemęczony  łeb z nad porannej poduszki, wiedziałam, że dzień jest pechowy! Wiedziałam, czułam, że pójdzie coś nie tak. No i jakże. Zaczęło się od tego, że po podniesieniu rolet oczom mym ukazało się niezmierzone pole białego paskudztwa. Tego przez co każde buty robią się przemakalne, tego co to zaraz zamieni się w błoto i tego co zwiastuje temperaturę  zachęcającą do szybkiego powrotu do ciepłego łóżka. Wszędzie pełno śniegu, na termometrze minus 10!!! Ale nic to! Stłamsiłam ukucie w sercu, spowodowane faktem, że do wiosny tak daleko i wzięłam się w garść. Za chwilę miało zepsuć mi już zepsuty humor 50-siąte przypomnienie z banku, w którym mam hipotekę, że mam zapłacić opłatę którą opłaciłam 3 lata temu.  Z racji, że mam wszystkie potwierdzenia wpłat i pilnuję ich jak oka w głowie, pomyślałam to na pewno znowu coś pomylili na pewno w końcu mój pan z Open F. to załatwi i ostatecznie będzie git. Absurdalność tej sytuacji sprawiła że mimo wszystko, mimo monitów i ponagleń uznałam, że nie mogę się tym aż tak przejmować. Zapomniałam jednak, że przecież żyję w kraju absurdu, że tutaj dopełnienie wszelkich starań by żyć dobrze i godnie, by spłacać, by wypełniać i dostarczać na czas, w wielu przypadkach nie ma znaczenia. Tak więc jadę sobie spokojnie komunikacją miejską i dostaje telefon z windykacji banku getin. Pani z którą rozmawiam już pewnie z 10 ty raz i która dostała potwierdzenia zapłaty, pyta czy to ja, ja mówię, że tak. „ proszę podać swoją datę urodzenia i hasło abonenckie celem weryfikacji” po pierwsze to ona do mnie dzwoni co to jest że ja mam jej coś podawać ale ok. ”Nie podam pani ponieważ nie mogę teraz rozmawiać gdyż jadę autobusem” odparłam „ Acha widzę , że odmawia Pani współpracy z bankiem jest Pani nieosiągalna, uchyla się Pani od płatności w takim razie wszczynam postępowanie samodzielnie bez informowania Pani, ponieważ nie chce pani rozmawiać jak pani powiedziała” w miedzy czasie ja próbuję tłumaczyć „nie po  prostu jadę wśród obcych ludzi i nie będe Pani podawać żadnych danych, może Pani zadzwonić później” oczywiście pani ani na chwilę nie przerywa monologu i zakańcza „rozmowa jest nagrywana mamy dowód że niema możliwości na uzyskanie od Pani wpłaty i wszczynamy postępowanie egzekucyjne.” Tu następuje rzucenie przez nią słuchawki bez cienia do widzenia  Kiedy tylko wysiadłam z autobusu popłakałam się. Robie wszystko żeby dopilnować płatności, właśnie dwa tygodnie temu nie przedłużono mi umowy w pracy, boje się że ledwo uda mi się związać koniec z końcem, na domiar złego i  mała i ja byłyśmy przez ostatnie 2 tygodnie chore co skutecznie uniemożliwiło mi szukanie pracy no i w dodatku idą święta a u nas znowu niebędzie normalnej choinki, iskrzących się lampek na płotku i drzewkach, ani fajnych prezentów ani świętego spokoju. Stojąc tak za przystankiem i ocierając zbyt intensywnie i nagle płynące łzy bezradności, w myślach  przetwarzałam dodatkowe powody dla których warto a nawet, ba, trzeba być smutnym. Moje dziecko ma już trzy lata a nadal jesteśmy same!! Same ze wszystkim począwszy od wstawania w nocy bo brzusio boli, po wybieranie sanek i  skończywszy na szarpaniu się z panią z windykacji. Same przy oglądaniu bajek i puszczaniu samochodów, same przy codziennych zakupach i problemach. Same przy pytaniu " Lita(Rita) taty niema?" Jakoś nagle bardzo poczułam się taka sama. Tak bardzo obciążona nadmiarem rzeczy które trzeba, fizycznie czułam ich ciężar na plecach. Pamiętam jak trzy lata temu wydawało mi się że jeżeli w przeciągu roku nie znajdę/ nie przytrafi się ktoś do pokochania, ktoś gotowy pokochać nas , to będzie trzeba się martwić. A tutaj stoję w tym pieprzonym śniegu, zaryczana, spłacająca sama kredyt hipoteczny, bez pracy, chora, bez rodziny i z przyjaciółmi oddalonymi o najmniej paręset kilometrów. Mam poczucie, że dałam ciała na całej linii, że już nie będzie dobrze, że odbiorą mi mieszkanie, że nie będziemy miały gdzie mieszkać, że już nigdy nie znajdę dobrej pracy, a depresja wróci jak bumerang i zaleje nas swoją nieprzeniknioną czernią. Zastanawiam się czy te dziunie z windykacji choć raz pomyślą jak ich chory, niewspółmierny telefon działa na ludzi.
Po chwili byłam wściekła. Jakim prawem ktoś może tak zastraszać drugiego człowieka, jakim  prawem ktoś tak bardzo narusza moją integralność w 30 sekundowej rozmowie? Czemu czuję się jak niesforny uczniak zamknięty w ciemnej piwnicy na 3 zdrowaśki? Nie chce tu być, nie chce mieć kredytu , nie chce być sama. I dotarło do mnie, że w sumie to coś wiem…Złożyłam skargę do KNF i banku, złożyłam reklamacje i dalej żyję w przeświadczeniu że przecież nie każą mi płacić czegoś co już zapłaciłam. Ale wiem że tak czy siak wyjeżdżam, sprzedaję mieszkanie i wyjeżdżam. Nie chcę żyć w takim kraju. W kraju gdzie prawo jest egzekwowane kiedy jesteś bogaty, duży i silny ( a i to nie zawsze). Powodów dla których Polska ulewa mi się już z pysia jest wiele. Może następnym razem je opiszę …