Będzie to opowieść o chwilach ulotnych, trudach samotnego macierzyństwa, przyjaźniach, frustracjach, miłościach, negatywnych emocjach, marzeniach, codziennych refleksjach , podróżach i wszystkim co warte opowiedzenia. Będzie czasem wesoło i niepoważnie a czasem smutno i nostalgicznie. Indżoj :)

środa, 27 marca 2013

Let's try from the beginning -part 3


Na szkolenie we Wrocławiu sama go namówiłam. Zaczął mówić o naszym oddziale, że musi tam jechać po nowym roku, że będzie tam kilka dni. W mojej głowie najpierw pojawiła się chęć spotkania moich przyjaciół Żabki, Adiego i Wiśni którzy tam mieszkali. Zaraz jednak pojawił się również jakiś przebłysk, który śpiesznie zignorowałam. Była to myśl że fajnie by było spędzić z M. trochę czasu. Oczywiście nie chciałam się do tego przyznać wolałam sama dla siebie zachować rolę niewzruszonej, dobrej kumpeli. Tak więc pozostała zwykła chęć imprezy z przyjaciółmi na koszt firmy i drobna manipulacja jak przekonać do tego szefa. Jak się okazało chyba obydwoje graliśmy do tej samej bramki bo długo przekonywać nie musiałam. Rzuciłam tylko nonszalancko, że fajnie by było zobaczyć odział i może bym się czegoś nauczyła od Joli która była wersją mnie we wrocławskim oddziale. M. zrobił minę jakby się zastanawiał jak to wykombinować i jak jeszcze wyjść przy tym (całkiem przypadkiem) na dobrego i uczynnego szefa. Parę dni później spotkaliśmy się we Wrocławiu. M. eskortował mnie telefonicznie na dworzec i spędził ze mną ze dwie godziny w trakcie podróży. (Teraz wydaje mi się to dość głupie, że rozmawiając po kilka godzin dziennie z szefem, żartując z nim i co więcej ciesząc się na te rozmowy nie zauważyłam jak jest to bezsensowne i niebezpieczne.) Był zdziwiony, że nie chciałam zatrzymać się w hotelu ( tym samym co on) i wybrałam zamiast tego nocleg u przyjaciół. Poprosił mnie więc abyśmy zjedli wspólnie śniadanie i później razem pojechali do firmy. Zdaje się, że już wtedy miałam poczucie, że mi wiele wolno gdyż spóźniłam się godzinę  wprawiając M. w irytację, który postanowił dać mi nauczkę zostawiając tylko kawę i sałatkę owocową. Wprawił tym w irytację z kolei mnie, gdyż bez śniadania nie daję rady się obudzić ani zacząć dnia. Tak więc oboje zirytowani ale bardzo uprzejmi i uśmiechający się do siebie dotarliśmy do firmy. Szef oprowadził mnie po firmie przedstawił wszystkim. Wydaje się, że wiele osób było zdziwionych poznawaniem szeregowego pracownika i robieniem niemal zebrania na jego cześć. Oczywiście miałam się czuć ważna. Uważałam jednak, że było to deczko nierzeczywiste. Na koniec dorzucił od niechcenia " Jola pokaż tam Tuli wszystko co wiesz, no i bądź do jej dyspozycji gdyby już z Krakowa chciała od Ciebie jakiejś porady. Tu macie czekoladki na osłodę ( wręczył pudło z pralinkami z którego niebawem wyjął dwie: czerwone w kształcie serduszka). Idę zrobić sobie herbaty a wy co pijecie, Tula to co zwykle? Zalać wodą o temperaturze 80 stopni ?" Powiedział z uśmieszkiem. Kolor mojej twarzy przypuszczalnie zrobił się pąsowy. Pół zdania i już wszyscy wiedzą, że nie mamy jedynie służbowych relacji! Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować czując się winna mimo, iż przecież nic niestosownego mnie z M. nie łączyło. 
Dzień upłynął bezpłciowo. Trzeba jednak przyznać, iż M. dokładał wszelkich starań aby okrasić nieco atmosferę, chodząc nad wyraz szybko po przymusowo wspólnym pokoju, mając zdenerwowany wyraz twarzy i przy każdym wynikającym problemie dając szybkie, zdecydowane rozwiązania. Na koniec powiadomił, iż idziemy wszyscy coś zjeść. Na co „wszyscy” w ostatniej chwili się wymigali, widząc jak my odjeżdżamy gdzieś razem.
„- Dobry pomysł z tym jedzeniem, trochę zgłodniałam-odparłam z zachęcającą aprobatą
- A to dobrze bo cały dzień chomikowałem specjalnie dla Ciebie- wyciągnął z kieszeni dwa poranne serduszka czekoladowe
- Och to dla mnie odłożyłeś? nie zorientowałabym się –odparłam puszczając dla niego oczko
- Ok. zabieram Cię do mojej ulubionej knajpy we Wrocławiu mam nadzieję że Ci się spodoba i że nikt na Ciebie nie czeka z kolacją
- Zaufam więc Twojemu gustowi a co to za muzyka? Musze Ci przyznać że pod tym względem masz również dobry gust- stwierdziłam z udawaną powagą” 
Zaczynało mnie męczyć to wzajemne słodzenie sobie ale widać było że M. uwielbiał grać rolę chwalonego , uwielbianego, stojącego z nosem do góry niczym pomnik na cokole. Więc pozwalałam mu sądzić, iż podziwiam go nieprzerwanie, a on zdawał się być tak zaabsorbowany wpatrywaniem się w swoje odbicie, iż zupełnie nie zauważał, mojego wielokrotnego sarkazmu.
Usiedliśmy na uroczej, romantycznej antresoli, wnętrze było ciepłe gustownie urządzone stylem nawiązujące do czasów XVII wieku. Ciężkie kotary owalne fotele, masywne stoły, dookoła unosiła się woń dobrze przyprawionego jedzenia, a włoska muzyka brzmiała w zaskakująco idealnym nagłośnieniu.
„ -Wybrałem tez to miejsce bo wiem jak lubisz dobrą, właściwie zaparzoną herbatę, tutaj dostaniesz taką jaką sobie zażyczysz mają chyba wszystkie rodzaje”
Miał rację. Mieli to co chciałam, a ja… no cóż zaczęłam wpadać we własne sidła. Miałam pewność, że moja zachwalająca go aparycja sprawi, że będziemy sobie tak flirtować niezobowiązująco w ostatecznym rozrachunku stając się super kumplami. Jednak kiedy tak go podkręcałam on coraz bardziej zaczął podkręcać mnie. Zaczęło się sprawdzać to co psychologowie piszą w poradnikach : jeżeli wyrażasz akceptacje, aprobatę i zachętę dla faceta on chce się dla Ciebie starać. Tyle że ja chyba nie byłam gotowa na to staranie. Cały czas próbowałam zachować dystans i po prostu dobrze się bawić bez przekraczania nieprzekraczalnych granic.
Wieczór upłynął przeuroczo, rozmawialiśmy o wszystkim, próbowaliśmy wzajemnych dań jakbyśmy byli niemal spokrewnieni. Opowiadał o swoich synach pokazywał ich zdjęcia, ja mówiłam o moich podróżach też pokazując w telefonie swoją Afrykę. Wraz z upływającym czasem odległość miedzy nami się zmniejszała tworząc trudną do zdefiniowania bliskość. W końcu okazało się, iż się zasiedzieliśmy: była 2-ga nocy ( siedzieliśmy od 17stej)i grzecznie poproszono nas o opuszczenie lokalu. Postanowiliśmy pójść jeszcze na drinka. Tak spędziliśmy czas do 4tej nad ranem, kiedy wyszliśmy z ostatniego miejsca M. podszedł do otwartej małej kwiaciarenki wyszedł z różą i wręczył mi ją mówiąc tylko z uśmieszkiem „to dla Ciebie”. Byłam zmieszana uznałam, że to za wiele. Powiedziałam więc tylko „  o jaka szkoda tym razem pudło nie lubię róż”...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz