Na szkolenie we
Wrocławiu sama go namówiłam. Zaczął mówić o naszym oddziale, że musi tam jechać
po nowym roku, że będzie tam kilka dni. W mojej głowie najpierw pojawiła się chęć
spotkania moich przyjaciół Żabki, Adiego i Wiśni którzy tam mieszkali. Zaraz jednak
pojawił się również jakiś przebłysk, który śpiesznie zignorowałam. Była to myśl
że fajnie by było spędzić z M. trochę czasu. Oczywiście nie chciałam się do
tego przyznać wolałam sama dla siebie zachować rolę niewzruszonej, dobrej
kumpeli. Tak więc pozostała zwykła chęć imprezy z przyjaciółmi na koszt firmy i
drobna manipulacja jak przekonać do tego szefa. Jak się okazało chyba obydwoje
graliśmy do tej samej bramki bo długo przekonywać nie musiałam. Rzuciłam tylko
nonszalancko, że fajnie by było zobaczyć odział i może bym się czegoś nauczyła
od Joli która była wersją mnie we wrocławskim oddziale. M. zrobił minę jakby
się zastanawiał jak to wykombinować i jak jeszcze wyjść przy tym (całkiem
przypadkiem) na dobrego i uczynnego szefa. Parę dni później spotkaliśmy się we
Wrocławiu. M. eskortował mnie telefonicznie na dworzec i spędził
ze mną ze dwie godziny w trakcie podróży. (Teraz wydaje mi się to dość głupie, że rozmawiając po kilka godzin dziennie z szefem, żartując z nim i co więcej
ciesząc się na te rozmowy nie zauważyłam jak jest to bezsensowne i
niebezpieczne.) Był zdziwiony, że nie chciałam zatrzymać się w hotelu ( tym
samym co on) i wybrałam zamiast tego nocleg u przyjaciół. Poprosił mnie więc
abyśmy zjedli wspólnie śniadanie i później razem pojechali do firmy. Zdaje się,
że już wtedy miałam poczucie, że mi wiele wolno gdyż spóźniłam się godzinę
wprawiając M. w irytację, który postanowił dać mi nauczkę zostawiając
tylko kawę i sałatkę owocową. Wprawił tym w irytację z kolei mnie, gdyż bez
śniadania nie daję rady się obudzić ani zacząć dnia. Tak więc oboje zirytowani
ale bardzo uprzejmi i uśmiechający się do siebie dotarliśmy do firmy. Szef
oprowadził mnie po firmie przedstawił wszystkim. Wydaje się, że wiele osób było
zdziwionych poznawaniem szeregowego pracownika i robieniem niemal zebrania na
jego cześć. Oczywiście miałam się czuć ważna. Uważałam jednak, że było to
deczko nierzeczywiste. Na koniec dorzucił od niechcenia " Jola pokaż tam
Tuli wszystko co wiesz, no i bądź do jej dyspozycji gdyby już z Krakowa chciała
od Ciebie jakiejś porady. Tu macie czekoladki na osłodę ( wręczył pudło z
pralinkami z którego niebawem wyjął dwie: czerwone w kształcie serduszka). Idę
zrobić sobie herbaty a wy co pijecie, Tula to co zwykle? Zalać wodą o
temperaturze 80 stopni ?" Powiedział z uśmieszkiem. Kolor mojej twarzy
przypuszczalnie zrobił się pąsowy. Pół zdania i już wszyscy wiedzą, że nie mamy
jedynie służbowych relacji! Zupełnie nie wiedziałam jak się zachować czując się
winna mimo, iż przecież nic niestosownego mnie z M. nie łączyło.
Dzień upłynął
bezpłciowo. Trzeba jednak przyznać, iż M. dokładał wszelkich starań aby okrasić
nieco atmosferę, chodząc nad wyraz szybko po przymusowo wspólnym pokoju, mając
zdenerwowany wyraz twarzy i przy każdym wynikającym problemie dając szybkie, zdecydowane rozwiązania. Na koniec powiadomił, iż idziemy wszyscy coś zjeść. Na
co „wszyscy” w ostatniej chwili się wymigali, widząc jak my odjeżdżamy gdzieś
razem.
„- Dobry pomysł z
tym jedzeniem, trochę zgłodniałam-odparłam z zachęcającą aprobatą
- A to dobrze bo
cały dzień chomikowałem specjalnie dla Ciebie- wyciągnął z kieszeni dwa poranne
serduszka czekoladowe
- Och to dla mnie
odłożyłeś? nie zorientowałabym się –odparłam puszczając dla niego oczko
- Ok. zabieram
Cię do mojej ulubionej knajpy we Wrocławiu mam nadzieję że Ci się spodoba i że
nikt na Ciebie nie czeka z kolacją
- Zaufam więc
Twojemu gustowi a co to za muzyka? Musze Ci przyznać że pod tym względem masz
również dobry gust- stwierdziłam z udawaną powagą”
Zaczynało mnie
męczyć to wzajemne słodzenie sobie ale widać było że M. uwielbiał grać rolę
chwalonego , uwielbianego, stojącego z nosem do góry niczym pomnik na cokole.
Więc pozwalałam mu sądzić, iż podziwiam go nieprzerwanie, a on zdawał się być
tak zaabsorbowany wpatrywaniem się w swoje odbicie, iż zupełnie nie zauważał,
mojego wielokrotnego sarkazmu.
Usiedliśmy na
uroczej, romantycznej antresoli, wnętrze było ciepłe gustownie urządzone stylem
nawiązujące do czasów XVII wieku. Ciężkie kotary owalne fotele, masywne stoły,
dookoła unosiła się woń dobrze przyprawionego jedzenia, a włoska muzyka brzmiała
w zaskakująco idealnym nagłośnieniu.
„ -Wybrałem tez to
miejsce bo wiem jak lubisz dobrą, właściwie zaparzoną herbatę, tutaj dostaniesz
taką jaką sobie zażyczysz mają chyba wszystkie rodzaje”
Miał rację. Mieli
to co chciałam, a ja… no cóż zaczęłam wpadać we własne sidła. Miałam pewność,
że moja zachwalająca go aparycja sprawi, że będziemy sobie tak flirtować niezobowiązująco
w ostatecznym rozrachunku stając się super kumplami. Jednak kiedy tak go
podkręcałam on coraz bardziej zaczął podkręcać mnie. Zaczęło się sprawdzać to
co psychologowie piszą w poradnikach : jeżeli wyrażasz akceptacje, aprobatę i
zachętę dla faceta on chce się dla Ciebie starać. Tyle że ja chyba nie byłam
gotowa na to staranie. Cały czas próbowałam zachować dystans i po prostu dobrze
się bawić bez przekraczania nieprzekraczalnych granic.
Wieczór upłynął
przeuroczo, rozmawialiśmy o wszystkim, próbowaliśmy wzajemnych dań jakbyśmy
byli niemal spokrewnieni. Opowiadał o swoich synach pokazywał ich zdjęcia, ja
mówiłam o moich podróżach też pokazując w telefonie swoją Afrykę. Wraz z
upływającym czasem odległość miedzy nami się zmniejszała tworząc trudną do
zdefiniowania bliskość. W końcu okazało się, iż się zasiedzieliśmy: była 2-ga
nocy ( siedzieliśmy od 17stej)i grzecznie poproszono nas o opuszczenie lokalu.
Postanowiliśmy pójść jeszcze na drinka. Tak spędziliśmy czas do 4tej nad ranem,
kiedy wyszliśmy z ostatniego miejsca M. podszedł do otwartej małej kwiaciarenki
wyszedł z różą i wręczył mi ją mówiąc tylko z uśmieszkiem „to dla Ciebie”.
Byłam zmieszana uznałam, że to za wiele. Powiedziałam więc tylko „ o jaka szkoda tym razem pudło nie lubię róż”...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz