Będzie to opowieść o chwilach ulotnych, trudach samotnego macierzyństwa, przyjaźniach, frustracjach, miłościach, negatywnych emocjach, marzeniach, codziennych refleksjach , podróżach i wszystkim co warte opowiedzenia. Będzie czasem wesoło i niepoważnie a czasem smutno i nostalgicznie. Indżoj :)

niedziela, 9 grudnia 2012

Let's try from the beginning


Nie jestem pewna czy przypadkiem zasadą pisania bloga nie jest pisanie o rzeczach które zdarzyły się danego dnia, na bieżąco etc. Dziś jednak nie chce pisać o tym co zdarzyło się dziś. Dlatego aby zrobić co chce a zasady jednakowoż nie złamać zacznę tak: Poranek przyniósł ze sobą promienie długo wyczekiwanego słońca,  takie same jak te które zawitały do mojego pokoju dokładnie cztery lata temu. :) Te kilka dni, przechodzące zbyt płynnie w tygodnie miały na zawsze bezpowrotnie i całkowicie odmienić mój los. Po zbyt długim i okropnie wyczerpującym związku z patologicznym kłamcą, zdrajcą i jak się w konsekwencji okazało psychopatą, byłam kompletnie pozbawiona samoświadomości, poczucia własnej wartości i chyba trochę  na chwile rozumu. Całkowite rozchwianie emocjonalne doprowadziło do konieczności zażywania leków na sen, na obudzenie z tegoż snu, na dobre samopoczucie i na wyciszenie tego dobrego samopoczucia. W takim też ogólnym rozpieprzeniu udałam się na pierwszą od miesięcy sensowną rozmowę o pracę. W desperackim jej poszukiwaniu, jako świeży absolwent mało znaczącego kierunku studiów, trafiłam do firmy R. Był grudniowy poranek, ja- dopasowana biznesowa sukienka i żakiet, szpilki, kręcone rozpuszczone włosy, idealny makijaż. Co tu dużo mówić byłam młoda, ładna, zgrabna, sexi i z klasą. Cóż dziś nie wiele z tego zostało;). Ale wracając do tematu.
Przed rozmową wymiotowałam dwa razy, czułam że jeżeli nie dostanę tej pracy to koniec, nie będę miała za co żyć, nie będę miała możliwości udowodnić sobie albo raczej przypomnieć że jeszcze do czegoś się nadaje. Dziś postąpiłabym inaczej. Dziś nie poszłabym na tę rozmowę. Dziś pojechałabym do Sudanu. Ale o tym innym razem.
Głęboki wdech uśmiech na twarz, i wchodzę...Oczywiście wypadłam jak to ja zbyt dobrze. Na tyle dobrze, że oczekiwania zawsze są zbyt wysokie, że późniejsze bycie normalnym i przeciętnym jest zawodem dla drugiej strony. M. na rozmowie nie mógł ode mnie odwrócić wzroku, dwaj pozostali "rekruterzy" w zasadzie nie mieli znaczenia, on prowadził ja odbijałam. Przyjemny meczyk z iskrami przy odbiciu każdej piłeczki. Tego samego dnia telefon od M. "Chciałem przedstawić Pani wiadomość, iż podjęliśmy wspólnie decyzje o zatrudnieniu Pani, dlatego spotkajmy się najlepiej jeszcze dziś na kawie, w celu omówienia niezbędnych szczegółów. Pewnie się Pani zastanawia czemu na kawie gdzieś w restauracji a nie w biurze, zatrzymałem się w hotelu w centrum i nie chcę już wracać na drugi koniec miasta do biura." Rozmowa była całkowicie nudna, jedyne o czym mogłam myśleć to to, że wreszcie mam pracę, a ten wymienia mi skład zarządu opisując każdą osobę po kolei, opisuje produkty... Ciekawi mnie czy naprawdę myślał, że od razu to zapamiętam, może że zacznę notować. Uznałam to za mało znaczące "pitu pitu" dla podkładki, że rozmowa ma charakter służbowy. Rzeczywiście miała, poza kilkoma acz znaczącymi elementami. "Bardzo miło się przebywa w Pani towarzystwie", nagłe rzucenie, że wybiera się na wieczór kawalerski "oczywiście nie mój", że nie lubi takiego zgiełku że woli siedzieć w domu z ukochaną osobą ( chyba mimo wszystko musiałam wyglądać na naiwną podlotkę skoro pozwalał sobie na takie nieprofesjonalne teksty z nowo zatrudnioną osobą). Oboje zdawaliśmy sprawę ze swojego uroku, oboje weszliśmy w początkowo bardzo przyjemną ale niebezpieczną grę z samym sobą...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz